poniedziałek, 26 stycznia 2015

Gdzie ci mężczyźni... czyli studniówka w pełnej okazałości

Studniówka, studniówka i po studniówce.
Jak pomyślę sobie ile czasu wszyscy poświęciliśmy na organizację, rozmowy, zakupy to mnie głowa boli. Ale to podobno wielki dzień, ostatnia taka impreza. Od początku nie byłam przekonana czy chce się tam wybrać, nie dość, że nie do końca moje klimaty to jeszcze nie miałam z kim iść. Z drugiej strony wiedziałam, że jak nie pójdę to też będę żałować. Ostatecznie stwierdziłam, że perspektywa kupienia nowej sukienki, a właściwie naciągnięcia na nią rodziców jest zbyt kusząca żeby nie skorzystać. I choć nie obyło się bez problemów, długiego czatowania i niepewności to moja idealna sukienka dotarła na czas i była jednym z największych plusów tego ,,niezapomnianego wieczoru''. 
A teraz czas na minusy. Przez to, że cudowna szkolna elitka zdecydowała o urządzeniu imprezy w ,,ekskluzywnym'' hotelu byliśmy skazani na zaostrzony rygor. Wchodzę na salę a tu ,,dowód poproszę''. Serio? Zapowiada się świetna zabawa. Następnie przyszedł czas na drogę przez męka czyli oglądanie niemiłosiernie długiego poloneza (o jakie szczęście, że nie musiałam tego tańczyć), jak zwykle głębokie przemówienie dyrektora (,,upijajcie się sobą'') i jakże wyśmienite jedzenia. Może ostatni punkt to moje narzekanie ale zważając na fakt, że zapłaciłam za to wszytko 200 zł liczyłam na coś lepszego niż miniaturowy deser podany w wysokim kieliszku, który mieliśmy jeść widelczykiem. Dobrze, że nie jadłam zupy i została mi łyżka, więc miałam jak to wygrzebać. A co się będę krępować. A potem oczekiwanie, aż w końcu można będzie wyjść na parkiet... No i tu właśnie dochodzimy to mężczyzn, no dobrze raczej chłopców. Mimo swoich feministycznych poglądów postanowiłam tym razem nie wyciągać nikogo do tańca. Zrobiłam tak na połowinkach, tym razem niech oni się postarają. Oczywiście po raz kolejny zawiodłam się podgatunku męskim. Znalazł się co prawda jeden osobnik, który trochę poprawił moją ocenę zachowania płci przeciwnej, to i tak jest chyba niezły wynik. Chłopcy bowiem woleli tańczyć... ze sobą nawzajem. Chyba pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Wiadomo, że dziewczyny od zawsze radzą sobie bez facetów i tańczą między sobą. Ale zazwyczaj wynikało to z braku wystarczającej ilości wolnych przedstawicieli wspomnianego gatunku lub z ich bezczynności stania pod ścianą jak solne słupy. Tym razem było inaczej. Chłopcy bawili się wyśmienicie, lepiej niż część dziewczyn. Nawet ci, którzy przyszli z partnerką. Pomijając moje prywatne rozczarowania, najbardziej szkoda mi było jednej koleżanki, która miała zepsuty wieczór właśnie przez partnera a także innych wspaniałych znajomych, którzy śmiali się, że jej partner woli tańczyć ze swoim kolegą, niż z nią. Nawet jeśli tak było, to nie powód, żeby to wyciągać, naprawdę, po co robić dziewczynie przykrość i niszczyć jej wieczór. A co do jej partnera, może nie znali się zbyt dobrze ale skoro zgodził się z nią iść to powinien jednak zwracać na nią większą uwagę. Takie moje zdanie. Ostatecznie razem ze wspomnianą koleżanką i moja nieoficjalną osobą towarzysząca, Karoliną (której bardzo dziękuję za wspólną zabawę, bez niej bym się chyba załamała) spędziłyśmy ostatnie studniówkowe chwile rozmawiając o braku szczególności tej jakże ważnej imprezy.
Nie żałuję, że poszłam, chociaż zirytowało mnie wiele rzeczy. Antyalkoholowe obławy i zastraszania ze strony nauczycieli, zadziwiające tendencje chłopców i ogólny brak tej specjalnej atmosfery. Miałam jednak okazję świetnie wyglądać (po co mi fałszywa skromność, jestem świadoma swojej wartości) i założyć świetną kieckę. Nie będę zbyt długo wspominać tego balu, może to i dobrze. Nie będę oglądać się za siebie gdy będę opuszczać tą szkołę i wyjeżdżać na studia. Teraz czeka mnie matura, którą trzeba zdać i to bardzo dobrze bo wejściówek na prawo w Warszawie nie sprzedają w Lidlu. Ale może jakoś dam radę...


 no musiałam się pochwalić kiecką, przepraszam :)

takie tam p.s. Chciało się to komuś czytać? Musiałam się wypisać xD